Krzysztof Opałka jest nowym prezesem Parku Śląskiego. Fachowiec, który w przeszłości kierował dużymi przedsiębiorstwami i realizował wielomilionowe inwestycje, tym razem pokieruje procesem modernizacji tego niezwykłego miejsca.
– Dlaczego Śląsk? Z pana życiorysu wynika, że pracował pan w wielu miejscach w Polsce, jednak najbliżej panu chyba do stolicy. Z jakiego powodu zdecydował się pan na przyjęcie oferty kierowania takim miejscem jak Park Śląski?
– Lubię wyzwania. Mam też spore doświadczenie związane z rewitalizacją terenów poprzemysłowych, które wyniosłem z pracy w krakowskiej firmie Slag Recycling. W obszarze moich głównych zainteresowań i kompetencji zawodowych, mieści się również budownictwo, głównie infrastrukturalne. Teraz jest właśnie ten moment, w którym takie kompetencje, jako suma doświadczeń, są w parku potrzebne. To, co udało się tutaj zrobić w ciągu kilkudziesięciu lat, powinno znaleźć się w podręcznikach. Wizja i odwaga generała Jerzego Ziętka są godne podziwu. Najbardziej zaintrygował mnie miejski charakter parku. Pośród mocno zurbanizowanej przestrzeni, mamy enklawę z niesamowitym potencjałem. Staram się jej uczyć i ją poznawać, żeby jak najlepiej przeprowadzić proces modernizacji.
– I jakie są pierwsze wrażenia, obserwacje? Jak odbiera pan park?
– Zdążyłem już zauważyć, że jest on bardzo zdywersyfikowany i wymaga odpowiedniej strategii. W kategoriach planowania, trzeba uwzględniać charakter parku jako całości, ale również brać pod uwagę jego zróżnicowanie oraz położenie i stosunki formalno-prawne, na które wpływ mają cztery ośrodki administracyjne – trzy miasta i właściciel. Do tego silny jest tutaj oddźwięk społeczny. Zależało mi na tym, aby spotkać się ze wszystkimi prezydentami ościennych miast. To ważne, bo w moim przekonaniu istnieje konieczność stworzenia wspólnego stanowiska w najlepszym interesie tej przestrzeni.
– Nie mam wątpliwości, że bycie z zewnątrz ułatwia te działania. To coś w rodzaju nowego otwarcia.
– Rozmawiając zarówno z decydentami, jak i ze społecznikami, nie mam żadnych obciążeń. To zaleta bycia konsolidatorem a nie osobą, która koniecznie musi stać po czyjejś stronie. Jestem w tym momencie neutralny, ale widzę też wagę potrzeby dialogu. Mówi się, że chirurg nie powinien operować własnej rodziny, bo ręka zadrży mu nie w tym momencie, w którym powinna. Nie mówię o byciu beznamiętnym i wyrachowanym. Pozycjonuję siebie w roli niezależnego inżyniera w tym przedsięwzięciu. To wydaje się dobra postawa, która ułatwia podjęcie czasem trudnych, ale ważnych decyzji.
– Dzięki pieniądzom z funduszy europejskich, będzie można zmienić przestrzeń parku. Jak pan ocenia przygotowaną dokumentację oraz przebieg procesu rewitalizacji?
– Od początku mojego pojawienia się w parku, cały czas towarzyszy mi jedno słowo: Jessica. Obecnie weryfikujemy dokumenty. Na pewno nie będziemy zmieniać umowy. Natomiast potrzebna jest kalibracja założeń z perspektywy roku 2019. Musimy wzmocnić kadrę o osoby, które będą w stanie zarządzać projektem i jego cząstkami. Mam tu na myśli bardzo konkretne kompetencje projektowe, ale też kompetencje do administrowania tym procesem. Można legitymować się doświadczeniem, umiejętnościami, ale każdy projekt jest prototypem. Posiadam doświadczenie w zarządzaniu przedsiębiorstwami, które rocznie miały ogromne przeroby. W Skanska było to co najmniej kilkaset milionów złotych rocznie. Doskonale więc zdaję sobie sprawę, że do każdego projektu trzeba podchodzić z pokorą. Rzeczą najważniejszą jest jakość ludzi, z którymi się pracuje. Nie wsiadłem do pociągu, który czekał na mnie na peronie. Ten pociąg jest w biegu, a ja musiałem do niego wskoczyć. Ma dojechać do celu zaplanowaną trasą, a ja jestem odpowiedzialny za to, żeby tak się stało. Zespół, który pracuje w parku, ma całe mnóstwo kompetencji. Powoli się poznajemy.
– Mówi pan o kalibracji niektórych założeń. Czy lista założeń jest już zamknięta?
– Nie, nie jest. Jesteśmy po spotkaniu z komitetem sterującym, na którym pojawiały się sygnały, że niektóre cele warto zredefiniować. Musimy wziąć pod uwagę upływ czasu i fakt, że były one budżetowane dwa lata temu. Czynnik waloryzacji może się więc okazać bezwzględnym weryfikatorem, jeżeli chodzi o realizację konkretnych zadań.
– To konkretnie. Co będzie z trzema ważnymi miejscami i atrakcjami parku: „Falą”, „Elką” i „Kapeluszem”?
– Jeżeli chodzi o „Falę”, zaraz po objęciu funkcji prezesa rozpocząłem konsultacje z organizacjami społecznymi oraz wspomnianymi włodarzami miast. Najwięcej emocji i zainteresowania budzi lokalizacja tego kąpieliska. Biorąc pod uwagę obrany kierunek całej rewitalizacji, oba miejsca – zarówno obecny plan umieszczenia go przy ulicy Siemianowickiej, jak i pozostawienie w miejscu pierwotnym, mogą okazać się równie dobre lub równie złe. W tej sprawie musimy mieć więcej czasu. Obie lokalizacje rozważamy bowiem na równych prawach. Halę „Kapelusz” koniecznie musimy zmodernizować i w tym zakresie chcemy współpracować z Piotrem Frantą, architektem, który doskonale zna ten obiekt. Nie będziemy eksperymentować. Zależy nam na tym, aby tchnąć w niego nowe życie, z jednej strony zachowując zamysł twórców, a z drugiej dostosować go do obecnych potrzeb i sprawić, by był wielofunkcyjny. „Elkę” zamierzamy potraktować nie tylko jako atrakcję rekreacyjną, ale też jako niekonwencjonalny środek lokomocji. Poważnie myślimy o odtworzeniu całego historycznego przebiegu, a także o optymalizacji: zwiększeniu ilości i przepustowości taboru. Chcemy, żeby była bardziej przyjazna dla użytkownika, ale nie kosztem swojego uroku i walorów turystycznych.