Ponad 40 lat gotowałem dla zwierząt

2018-11-08

Arnold Dombrowski w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym pracuje od 44 lat. Jest najstarszym kucharzem w zoo. Niedawno, podczas obchodów 60-lecia ogrodu zoologicznego, został uhonorowany Złotą Odznaką „Zasłużony dla Województwa Śląskiego”. Rozmawiamy z nim m.in. o pierwszym dniu jego pracy i o zwierzętach, których jego zdaniem, najbardziej w tym miejscu brakuje.

– Pamięta pan swój pierwszy dzień w zoo?
– Pamiętam bardzo dobrze. To był 2 stycznia 1974 roku. Było wtedy zupełnie ciemno i strasznie pobłądziłem, szukając działu hodowlanego. Z wykształcenia jestem inżynierem zootechnikiem. Moja ówczesna szefowa przeprowadzała ze mną wywiad. I muszę przyznać, że trochę mnie wtedy przestraszyła, bo wymagania w stosunku do pracowników ogrodów zoologicznych były bardzo duże.

– I wtedy, ponad 40 lat temu, kiedy chodził pan po zoo, to jak ono wyglądało? Jak je pan zapamiętał?
– W porównaniu z dniem dzisiejszym, niektóre obiekty były bardzo skromne. Osiołki miały wybieg z siatką, która, prawdę mówiąc, nadawała się tylko do wyrzucenia. Zresztą wtedy się mówiło, że ogród został oddany do użytku, kiedy gotowa była mniej więcej jedna trzecia całości. Oczywiście były też obiekty, jak słoniarnia i antylopiarnia, które robiły bardzo dobre wrażenie. Wcześniej pracowałem w państwowym gospodarstwie rolnym i w porównaniu z nim, warunki w naszym zoo były świetne.

– Trudno się było przestawić?
– Praca w gospodarstwie była bardzo poukładana. Natomiast nikt tam nie zwracał uwagi na estetykę. W zoo było inaczej. Poza tym, trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że obcy ludzie spacerują po moim miejscu pracy. To był dla mnie szok. Wcześniej przywykłem tylko do interesantów. Ale dość szybko udało mi się oswoić z nową sytuacją. Szybko pokochałem ten ogród.

– Czym pan się zajmował przez te wszystkie lata?
– Po swojej szefowej, która awansowała na wicedyrektora, objąłem dział ptaków i kuchnię. Szybko przekonałem się, że zwierzęta hodowlane bardzo różnią się od tych gospodarskich. Później powstała jeszcze przygotowalnia pasz dla zwierząt, bo w kuchni się tylko gotowało, a tam przygotowywaliśmy ponad sto różnych zestawów karm. Teraz jest zdecydowanie prościej.

– Czym zajmuje się pan obecnie?
– Od ośmiu lat jestem już na emeryturze, ale w soboty i niedziele pracuję jako koordynator. W te dni odpowiadam praktycznie za wszystko. Zarządzam zespołem, w którym są m.in. pracownicy kuchni i ci sprzątający, bileterzy, palacze. Pełnię funkcję kontrolną, ale też interweniuję w razie awarii.

– Ten ogród to chyba pana drugi dom?
– Jestem osobą samotną. Możliwość obcowania ze zwierzętami jest niesamowita. Ciągle powtarzam, że ogród zoologiczny to miejsce magiczne. Kilka razy zdarzyło mi się nocować w zoo. To wspaniałe uczucie, kiedy
o 5 rano pobudkę robią gdakające kaczki. Chcę podkreślić w tym miejscu, że w zoo pracują wspaniali ludzie. Dość powiedzieć, że niektórzy w dni wolne od pracy robią sobie wycieczki do innych ogrodów, aby podglądać konkurencję. W naszym zoo panuje dyscyplina, a wszyscy są bardzo zaangażowani w to, co robią. Pamiętam taką sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy doszło do załamania pogody i na całym Śląsku obowiązywał komunikat, że tego dnia, ze względu na bezpieczeństwo, nie należy wychodzić do pracy. Mimo to, do zoo stawili się wszyscy, a niektórzy mieli do pokonania nawet 40 kilometrów.

– Ma pan jakiegoś ulubieńca w tym ogrodzie? Pytam oczywiście o zwierzęta.
– Z ptaków najbardziej lubię te egzotyczne oraz wspomniane już kaczki. Wśród ssaków natomiast najbardziej imponują mi tygrysy. To majestatyczne i dzikie drapieżniki, do których trudno podejść na kilka metrów. Bardzo sympatycznie odbieram też osiołka, który jest pod opieką Uniwersytetu Śląskiego.

– Jak pan widzi przyszłość zoo?
– Kilkanaście lat temu ten ogród przechodził ogromny kryzys. Brakowało absolutnie wszystkiego. Od karmy dla zwierząt, po płyn do mycia naczyń. Niektóre artykuły pracownicy przynosili wtedy z własnych domów. To nie są dobre wspomnienia, ale dziś najgorsze czasy mamy już za sobą. Ogród się rozwija, plany są bardzo ciekawe. Oby tylko na ich realizację znalazły się pieniądze.

– A jakiego zwierzęcia brakuje panu w tym miejscu najbardziej?
– Fok. Kiedyś je mieliśmy i były ogromną atrakcją. Jednak ich utrzymanie sporo kosztuje. Mówię m.in. o wyżywieniu i oczyszczaniu ich basenu. Mam jednak nadzieję, że kiedyś będzie nas stać na to, aby foki mogły wrócić.

– Na koniec zapytam jeszcze, jak się pan czuł, odbierając medal „Zasłużony dla Województwa Śląskiego”? To szczególne wyróżnienie.
– Bardzo miło dostać taką nagrodę. Szczególnie, że naszej pracy raczej nikt nie pokazuje. W telewizji z reguły widzi się np. ciężko pracujących górników, o nas raczej nikt nie pamięta. A tak naprawdę pracujemy na okrągło: w soboty, niedziele i święta. Ta nagroda, tak ją przynajmniej odbieram, jest ukłonem w kierunku wszystkich pracowników naszego zoo.

Czytaj również

Naše webové stránky používají cookies, m.in. pro statistické účely. Pokud nechcete, aby byly uloženy na disku, změňte nastavení prohlížeče. Více k tomuto tématu...